|
♦ Alicja Zglinicka – Spacerkiem po Brukseli Skan artykułu ♦ Hasło z Encyklopedii Powszechnej Samuela Orgelbranda (tom X, Od Marras do Nyxt, Warszawa 1901) przeczytane ze zdumieniem przez pana Wincentego Współczesny znak drogowy informujący o wjeździe na terytorium Moresnet. Zdjęcie zrobione w 2006 roku przez Wojtka, wnuka Marii Pajzderskiej, podczas podróży szlakiem Kaskady Franchimont ♦ Julian Krzyżanowski – Odpowiedź na ankietę „Prosto z Mostu” ♦ Produkowana od początku XX wieku francuska odżywka mineralno-witaminowa dla dzieci, którą Quadratus karmił swojego ulubionego, kupionego na Kercelaku buldożka Apolla. W latach trzydziestych wyparta z polskiego rynku przez szwajcarską ovomaltinę, wyrabianą na licencji w Krakowie, w fabryce „Dr A. Wander S.A.” ♦ Leopold Tyrmand – Dziennik 1954 ♦ Błyskotliwa partia hiszpańska rozpoczynająca Kwaterę Bożych Pomyleńców rozegrana została po raz pierwszy w 1865 roku we Wrocławiu. Pan Wincenty i Quadratus wiernie powtórzyli posunięcia ówczesnych czołowych mistrzów: Johannesa Zukertorta i Adolfa Anderssena. W tej klasycznej miniaturze odbija się duch początkowego, romantycznego okresu rozwoju szachów, kiedy budowano dopiero teorię debiutów, ustalano zasady, które dziś zna każdy początkujący gracz. Wszystko było jeszcze możliwe, a błyskotliwe piękno walki liczyło się na równi ze zwycięstwem. Władysław Zambrzycki cenił i lubił szachy. Zdarzało mu się trafiać niekiedy na partnerów na swój sposób całkiem oryginalnych, o czym pisał w liście do siostry, Wandy Czapskiej… ♦ Lidia Winniczuk – Zawód, który nie sprawił zawodu ♦ – Proszę sobie wyobrazić, że idę Krakowskim Przedmieściem, zatrzymuję się przed Gebethnerowską witryną, spoglądam na wyłożone książki i aż mi w oczach pociemniało. Pośrodku wystawy leży broszurka pod tytułem Pi = 3,17. Nazwisko autora, rok wydania i skład główny u Gebethnera i Wolffa. Wpadam do księgarni, kupuję i pytam, czy nie wiedzą, gdzie mieszka autor. Odpowiadają, że w Brwinowie. Jadę więc do Brwinowa. Wita mnie emerytowany buchalter gazowni miejskiej i usiłuje przekonać, że Pi równa się trzem całym i siedemnastu setnym bez dalszych ułamków. „Panie – powiadam – gdyby to była prawda, wtedy wszystkie zegarki, auta i lokomotywy musiałyby stanąć”. Rozłożył bezradnie ręce i odrzekł: „Ha, ja temu nie winien”. Niektóre żarty Władysława Zambrzyckiego mają długą historię. Wymyślone jeszcze w młodości, ostatecznego kształtu nabrały wiele lat później. Tak było na przykład z historią emerytowanego buchaltera, którego ekierka wypaczyła się od wilgoci. Początkowo, okazjonalny żart miał postać po prostu krótkiej informacji opublikowanej w „Merkuriuszu Polskim Ordynaryjnym” (numer 6 z 1938 roku, s. 126). Nie wiadomo, rzecz jasna, czy nie wchodziły wówczas w grę także dodatkowe elementy środowiskowo-towarzyskiego dowcipu, dotyczące firmy wydawniczej Gebethnera i Wolffa, lub jakiegoś znajomego noszącego nazwisko „Kamiński”. Pewne jest tylko, że pomysł skonkretyzował się w zwartą, fabularną anegdotę opowiadaną przez Quadratusa w Kwaterze Bożych Pomyleńców dopiero w 1959 roku. Zadziwiającej pracy Stanisława Kamińskiego – jak dotąd – nie udało się odszukać. Nie tracimy jednak nadziei, że kiedyś wpadnie nam ona w ręce. Podobnie zresztą jak wspominany w Kwaterze fikcyjny życiorys Joachima Biedermeiera, jak opisane tamże, a nieznane w naukowej literaturze przedmiotu walońskie dzieło o królu Janie Sobieskim i wyprawie wiedeńskiej pod tytułem Jean III, lu Rwé de Pologne, albo wspomniany mimochodem w Kaskadzie Franchimont fascynujący druczek Chronique scandaleuse des poivrots bruxellois avec choix complet de leurs gouttes favorites – czyli Skandaliczna kronika moczygębów brukselskich z pełnym wyborem ich ulubionych trunków. Poszukiwania trwają… ♦ Eryk Lipiński – Dziennikarze w anegdocie ♦
Z panem Linde mieliśmy wczoraj wspólny kłopot. Do zajazdu na Tłomackiem zjechał szlachcic jeden spod Łomży, żonaty i z dorosłą córką. Pan Linde dał mi do niego list. Przychodzę do zajazdu i widzę, że szlachcic i jego niewiasty jedzą obiad. Wolałem zaczekać, boć zawsze lepiej się gada z człowiekiem, co ma pełny żołądek, niż z głodnym. Wybrałem się więc na Nalewki do pana Zadory pogadać o pompie, czy dobrze wodę tłoczy. Wracam po godzinie. Mój szlachcic schował się w cień pod Grubą Kaśką i lulkę kopci. Dałem mu list. Jak przeczytał, pokraśniał z zadowolenia i pyta, skąd pan Linde wie o jego przybyciu. Mówię, że w Warszawie wszyscy o tym gadają. Co usłyszawszy, zaraz sięgnął po sakiewkę, zapłacił za pierwszy wolumen, wszedł ze mną do gospody i podpisał rewers na następne. Aż dziw mnie ogarnął, bo nigdy mi nie szło tak gładko. Wieczorem żona i córka szlachcica przybiegły do pana Lindego i z płaczem błagały, żeby choć chrzestnego imienia ich męża i ojca w słowniku nie publikował. Żona krzyczała, że jej mąż był po obiedzie pijany, z czego skorzystał hultaj jakiś, pieniądze wycyganił i jeszcze rewers do podpisu podsunął. Powyższy fragment Pamiętnika Filipka autor opatrzył przypisem: „Linde, Spis prenumeratorów słownika. Ostatnią pozycję tworzy samotne nazwisko bez jakichkolwiek danych”. No cóż! Ładna anegdota puentująca perypetie tytułowego bohatera podczas zbierania przedpłat na epokowe dzieło Samuela Bogumiła Lindego, które – przypomnijmy – ukazało się pierwszy raz w czterech tomach (a sześciu voluminach) w latach 1807–1814. Władysław Zambrzycki uwielbiał wymyślać takie historie – niekoniecznie prawdziwe, ale zawsze prawdopodobne. Z upodobaniem ubarwiał ciepłem domniemanej codzienności przeszłość zastygłą w suchym, podręcznikowym przekazie. I na tej uwadze można by poprzestać, gdyby nie jedna rzecz: otóż jeżeli z ciekawości sięgniemy do oryginału Słownika – zobaczymy ze zdumieniem jak brzmi owo „samotne nazwisko” (gwoli ścisłości poprawmy, że przedostatnie na liście, nie ostatnie)… Kto wie zresztą czy to nie ono właśnie podsunęło Zambrzyckiemu pierwszą myśl do napisania Pamiętnika? Teraz dopiero docenimy przewrotny humor i drugie dno żartu. Docenimy też powściągliwość i swoistą dyskrecję – bardzo istotny rys osobowości Zambrzyckiego. Niejeden chwaliłby się przecież z dumą, na cały świat, że jego rodowe nazwisko znalazło się w spisie donatorów jednego z najważniejszych pomników kultury polskiej. O żono małomądra! Żono małoduszna! Dziś praktycznie nie da się już ustalić, kim był twój mąż, ufny szlachcic tak łatwo wzięty na fundusz przez Filipka. Pomóc by mogli jedynie genealogowie badający losy znanej na Mazowszu i szeroko rozgałęzionej familii Zambrzyckich. W grę może wchodzić choćby Jan Zambrzycki (?–1807), posesjonat spod Mławy lub Karol Zambrzycki (1770–1821) spod Łomży… ♦ Marek Sadzewicz – Człowiek z papużką ♦
|